sierpień 2022

Wewnętrzne podwójne sedno

Często nasze życie wygląda jak bardzo nieefektywna samotresura. Wciąż próbujemy „zmuszać się” do pewnych zachowań lub „zabraniać sobie” innych. Stosujemy „100 tricków dzięki którym zaczniesz regularnie ćwiczyć”, nie zadając sobie pytania jak do tego doszło, że musimy stosować tricki, czyli sami sobą manipulować, by robić coś co jest podobno korzystne.
Skoro czegoś nie robisz, pomimo że chcesz to robić, to coś jest nie tak. Prawdopodobnie masz dwa wierzenia: Pierwsze, że warto to robić, że robienie tego jest dla ciebie dobre, a drugie, że nie warto tego robić, że w końcowym rozrachunku robienie tego jest niekorzystne. Weźmy za przykład ćwiczenia fizyczne. Dlaczego tak wiele ludzi jednocześnie jest w stanie wierzyć w to, że ćwiczenia są dobre, korzystne i że oni powinni regularnie ćwiczyć, a jednak tego nie robią? Popularnym wytłumaczeniem tego fenomenu jest stwierdzenie w stylu: „Wiem, że powinienem zacząć regularnie ćwiczyć, ale jakoś nie potrafię się zmusić. Być może jestem zbyt leniwy”. Wygląda więc na to, że w twoim życiu istnieją dwie przeciwstawne siły. Pierwsza ciągnie cię w kierunku aktywności fizycznej, a druga cię od niej odciąga. Błąd jaki popełniamy, polega na tym, że nadajemy tym siłom metki. Pierwszą nazywamy racjonalną, a drugą nieracjonalną. Jeśli ćwiczysz regularnie to jesteś racjonalny, postępujesz słusznie i jest to dla ciebie korzystne. Jeśli nie ćwiczysz, to jesteś nieracjonalny, postępujesz głupio i sam sobie szkodzisz. Problem w tym, że takie postawienie sprawy w niczym nie pomaga. Wiele osób z powyższymi zdaniami się zgadza i nadal nie ćwiczy. Skoro więc ta siła, która utrzymuje cię z dala od ćwiczeń jest taka mocna, że regularnie pokonuje tą siłę racjonalną i korzystną, to może czas dać jej dojść do słowa i sprawdzić co się za nią kryje? Regularne nazywanie tego stanu głupim i leniwym, prowadzi do kuriozalnej sytuacji, w której nasze procesy myślowe idą pierwszą drogą, a nasze postępowanie idzie drugą. Negatywne określenia i obwinianie się zamyka drogę poważnej wewnętrznej debacie, czyli rozważeniu obu opcji jako poważnych i potencjalnie korzystnych. Wszyscy znamy ten stan, kiedy rodzice tłumaczyli nam szkodliwość jakiejś rzeczy i w gruncie rzeczy się z nimi zgadzaliśmy, a potem to robiliśmy. Nikt nam wtedy nie dawał dojść do głosu, nie proponował debat, a jedynie odgórnie przekazywał prawdy objawione i „rozmowa” się kończyła. Jesteśmy więc przyzwyczajeni do sytuacji w których robimy rzeczy do których robienia nie mamy żadnych racjonalnych powodów, jak również unikania rzeczy do których robienia mamy setki racjonalnych powodów. Być może traktujemy sami siebie jak traktowali nas nasi rodzice, ponieważ nie mamy innych wzorców. Pierwszym krokiem do zintegrowania swojego zachowania ze swoimi myślami jest dopuszczenie wszystkich myśli do głosu na równych prawach. Zaprzestanie nazywanie niektórych zachowań jako głupie i nieracjonalne, a poszukanie w nich tego, co rzeczywiście w nich tak bardzo lubimy, co jest w nich takiego atrakcyjnego. Wyszukanie wszelkich pozytywnych aspektów tych zachowań i akceptacja faktu że te pozytywne aspekty są dla nas pożądane. To wymaga pozbycia się metek i uprzedzeń, jak również bycia gotowym do zaskakujących wniosków. Powiedz sobie, że nawet jeśli w wyniku tego procesu uznasz że leżenie na kanapie z piwem i paczką chipsów jest celem twojego życia, to zaakceptujesz ten fakt i będziesz głosił tą ewangelię. Zauważmy że wszystko co postuluje ta metoda, to jedynie skończenie z manipulowaniem samym sobą i akceptację faktu że świat nie jest czarno-biały.
Mamy naturalną tendencję do traktowania niektórych czynności jako „powinności”. Powinienem ćwiczyć, powinienem skończyć ten projekt, powinienem teraz iść spać, powinienem odpocząć. Kiedy dwie takie powinności spotkają się ze sobą w jednym czasie, pojawia się potrzeba zdecydowania, które „powinienem” jest silniejsze. Ten proces decyzyjny zabiera nam czas, zasoby mentalne, a często pozostawia poczucie winny wobec porzucenia jednej z tych czynności. Jedną ze strategii jaką podświadomie przyjmujemy, a jaka pozwala nam podejmować te decyzje szybciej, jest właśnie „ometkowanie” niektórych z tych czynności jako korzystnych, odpowiedzialnych, rozwojowych, a innych jako leniwych, głupich, nieodpowiedzialnych. Te metki rzeczywiście czasami pomagają odrzucić niektóre niekorzystne opcje w przedbiegach, ale mają dwie zasadnicze wady:

  • Kiedy „spotkają” się ze sobą dwie czynności ometkowane pozytywnie, niezależnie od tego co wybierzesz, będziesz odczuwać wyrzuty sumienia i poczucie niespełnienia. To może sprawić, że cokolwiek będziesz robić, nie będziesz w pełni przeżywać tego doświadczenia, ponieważ ciągle z tyłu głowy będziesz myśleć o tym, z czego było trzeba zrezygnować. Jeśli chcesz spędzić wieczór czytając książkę, a dzwoni do ciebie znajomy z propozycją wyjścia, to jeśli będziesz trzymać się planu i zostaniesz w domu, nie będziesz w stanie skupić się na książce myśląc o wyjściu, i na odwrót. Jeśli wyjdziesz to potem będziesz myśleć o tym, że znowu nie czytasz i plan skończenia tej książki w bieżącym tygodniu już jest nie do zrealizowania.
  • Kiedy jedna z czynności jest ometkowana pozytywnie, a drugą jest właśnie taka, którą ometkowaliśmy negatywnie, ale mimo to wciąż wykonujemy tą drugą, to okaże się, że będziemy mieć to samo uczucie niespełnienia, niezależnie czy pójdziemy za tzw. głosem rozsądku, czy po raz kolejny zrobimy to co czujemy, że nie powinniśmy robić.
    Oczywiście życie jest sztuką wyboru i jesteśmy do tego przyzwyczajeni, że wybory mają konsekwencje. Racjonalizujemy post factum, że warto było zrobić to co zrobiliśmy. Z jednej strony pozwala nam to iść dalej, zamiast zanurzać się w żalu za to co było, ale z drugiej strony przeszkadza wyciągać wnioski oparte o wszystkie dostępne fakty. Internal Double Crux ma na celu pozwolić nam na użycie całej dostępnej (chociaż do tej pory wypieranej) wiedzy i lepsze zrozumienie własnych mechanizmów motywacyjnych, dzięki uświadomieniu sobie, że jeśli coś skutecznie kieruje naszym zachowaniem, to musi dostarczać nam czegoś pozytywnego, nawet jeśli próbujemy ze wszystkich świadomych sił zdeprecjonować to jako złe, głupie i nieodpowiedzialne. Istnieje prawdopodobieństwo, pewna szansa, że jeśli poznamy co tak naprawdę popycha nas do robienia rzeczy, których oficjalnie nie chcemy, jest możliwe do osiągnięcia bez przechodzenia przez cały ból związany z negatywnymi konsekwencjami. Istnieje taka szansa, ale nie przyjmujemy a priori, że tak właśnie jest. Być może wręcz przeciwnie – to co robimy musi wiązać się z bólem i poświęceniem. Ta metoda jest skuteczna tylko wtedy jeśli otworzymy się na każdy wynik, bez względu na to jaki będzie i czy nam się podoba na tą chwilę.
    Przebieg Internal Double Crux
  1. Znalezienie wewnętrznej sprzeczności.
    Poszukajmy jakiegokolwiek „powinienem”, które regularnie przegrywa. Coś co czujemy, że powinniśmy robić, ale regularnie odkładamy. Z drugiej strony może to być czynność, która najwyraźniej jest pożądanym krokiem do osiągnięcia jakiegoś celu, ale za każdym razem gdy próbujesz ją wykonać, znajdujesz nagle sto innych czynności, których jedynym celem jest odsunięcie od siebie tej zaplanowanej.
  2. Weź kartkę papieru i u góry narysuj dwie kropki, reprezentujące dwie przeciwstawne perspektywy, punkty widzenia, w zwięzłej formie. Nazwij je.
    O O
    dieta jedzenie słodyczy
    Sprawdź, czy nazwy są neutralne. Pamiętaj, że masz być tutaj niezależnym i sprawiedliwym sędzią, a nie stronniczo dążyć do z góry ustalonego wyniku. Przykłady stronniczych nazw byłoby „wysiłek fizyczny”, „głodówka”, „bezmyślne oglądanie netflixa”, „bycie leniwym”, „obżeranie się”. Wyobraź sobie te kwa kontrapunkty jako dwie osoby, które coś ci proponują. Możesz odczuwać sympatię do jednej z tych osób, ale jeśli tak jest, to przyznaj się do tego, i postaraj się tą sympatię jakoś zbilansować, tak jak robi to sprawiedliwy sędzia. Prawdopodobnie masz jakieś sympatie i jest ważne by to zauważyć, właśnie po to by móc to wynagrodzić drugiej stronie.
  3. Zdecyduj kto będzie miał pierwszy głos.
    Zastanów się, która strona jest bardziej nagląca, głośniejsza w twojej głowie. Jeśli masz wątpliwości, możesz nawet rzucić monetą.
  4. Zaczynamy rozmowę.
    Twoją rolą jest tutaj teraz dać upust jednej ze stron, ale zaraz potem zmoderować tą wypowiedź do zrozumiałego i produktywnego zdania. Musisz wejść w rolę kłócącego się dziecka, a potem spróbować ująć jego rację jak dorosły. Moderując miej wzgląd na drugą stronę i na to, czego ta druga strona może nie dostrzegać, nie rozumieć. Tak by wynikła z tego produktywna konwersacja.

To już środa, a od poniedziałku mieliśmy przejść na ten plan dietetyczny! W ten sposób, nigdy nie zaczniemy.

Zauważ, że chcąc przekonać drugą stronę, musisz dawać sensowne argumenty. Traktujemy się tutaj poważnie i chcemy do czegoś dojść.
W odpowiedzi, druga strona powinna dostrzec rację pierwszej. Nie chodzi tutaj o to by na siebie wrzeszczeć, ale o to by zintegrować dwa podejścia maksymalnie ograniczając wartościowanie i etykietowanie ich. Staramy się pogodzić dwóch niesfornych dzieciaków.

„No tak, byłoby kiepsko gdybyśmy nigdy nie zaczęli”.

Żadna dobra kłótnia nie obejdzie się bez „ale” po każdym zdaniu przyznającym rację. Każda ze stron ma prawo do jednego „ale” po takim uzgadniającym zdaniu.

„Ale ten tydzień zaczął się od awantury w pracy, a potem było coraz gorzej”.

Cały czas staraj się utrzymać równowagę na dwóch poziomach:

  • pomiędzy kłócącymi się stronami
  • pomiędzy chęcią „nawrzucania sobie”, a nadmiernym moderowaniem, w którym to przypadku nie dopuścisz do zdania odpowiedniej strony i zniekształcisz jej przekaz.
  1. Powtórz.
    Druga strona ma teraz obowiązek przyznania, że „coś w tym jest”, jak również do swojego jednego „ale”. np.

„Ok, ten tydzień rzeczywiście nam dopiekł, ale zauważ, że zawsze jest jakaś wymówka”

Trzymaj się scenariusza i zawsze przyznaj w jakiejś formie rację drugiej stronie. Potem dodaj tylko jedno „ale”, starają się by było krótkie produktywne zdanie odzwierciedlające sentyment danej strony.

Bardzo często wynikiem tej techniki jest odnalezienie głębszego problemu. W naszym przykładzie może wcale nie chodzić o dietę i słodycze. Może okazać się że jest to tylko jeden z aspektów podkopywania obietnic składanych samemu sobie, lub nadmierne dążenie do natychmiastowej nagrody. Jeśli uznasz, że w toku konwersacji wyklarowała się zupełnie nowa para antagonistów, która jest dla ciebie bardziej ciekawa i oferuje rozwiązania większej ilości problemów – weź nową kartkę i zacznij od nowa ze zmienionymi stronami. Podczas długotrwałych konfliktów między ludźmi również często się zdarza, że deklarowany problem to tylko wierzchołek góry lodowej. Kontynuując analogię do stosunków międzyludzkich, jeśli wciąż grasz rolę zniecierpliwionego policjanta i ograniczasz się do rozdzielenia pokłóconych stron, a co gorsza potem dajesz mandat tylko jednej z nich, nie rozwiążesz konfliktu, a jedynie go zamrozisz. Wybuchnie on ze zdwojoną siłą gdy tylko znikniesz za rogiem, a pokrzywdzona przez ciebie strona nauczy się działać z ukrycia i pozorować. Dlatego jeśli chcesz osiągnąć dobre rezultaty – musisz doprowadzić do przedstawienia wszystkich sensownych argumentów, do momentu, gdy obie strony zrozumieją swoje potrzeby, uznają że tak naprawdę mogą je spełniać nie przeszkadzając sobie, poczują się ze sobą dobrze i będą gotowe pójść razem na kawę.

Co nas napędza.

Ostatnio ktoś mi powiedział, że nie rozumie w jaki sposób źródła energii mogą być tanie i drogie jednocześnie. Spróbujmy to zatem lepiej wyjaśnić. Otóż najprościej rzecz ujmując w warunkach dzisiejszych rynków, które nie są wolne, a na których ceny (z różnych powodów) nie dostarczają użytecznych informacji o dostępności towarów, następuje rozlanie się „schizofrenii cenowej” na coraz szerszy zakres towarów. Problem ma swoje źródła w prostym mechanizmie: Obecnie ceny nie mogą być równocześnie dostatecznie wysoko by producenci surowców energetycznych mogli zwiększyć wydobycie, oraz dostatecznie nisko by konsumenci mogli sobie pozwolić na kupno tego wszystkiego do czego są przyzwyczajeni lub do czego aspirują. Producenci więc będą dążyć do zwiększania cen, ale poszczególne rządy będą chciały utrzymać te ceny jak najniżej. Taka sytuacja wydaje się normalna, producent chce sprzedawać drogo, a konsument chce kupować tanio, ale w tym przypadku konsument gra znaczonymi kartami i to nie może trwać w nieskończoność. Może natomiast trwać jakiś czas i być przyczyną dziwnych zjawisk, zamieszania, konfliktów i ostatecznego zaniku jakiejkolwiek funkcji informacyjnej cen na rynkach światowych. Podobną sytuację, możemy zaobserwować w Polsce, gdy NBP próbuje podwyższać stopy procentowe by ograniczyć inflację, a rząd w tym samym czasie rozdaje pieniądze jako „tarcze antyinflacyjne”. Przez krótki czas możemy mieć ciastko i jeść ciastko, jak krótki? To zależy od wielkości ciastka. Niestety ciastko jest coraz mniejsze. Również w skali globalnej. Dlatego właśnie twierdzę, że ceny energii są dzisiaj jednocześnie zbyt wysokie dla konsumentów oraz zbyt niskie dla producentów. Nie chodzi tutaj o to kto więcej zarobi. Chodzi tutaj o żywotne kwestie dla obu stron tego równania. W przypadku wykałaczek, butelek czy smartfonów, moglibyśmy spodziewać się klasycznego procesu dostosowawczego. Dzięki równoważeniu się popytu i podaży sytuacja wróciłaby szybko do normy. Jednak w przypadku energii i produktów energochłonnych nie da się tego przeprowadzić z powodów opisanych w poprzednich moich postach. W skrócie: energia jest listowana na giełdach jako jeszcze jeden towar, podczas gdy tak naprawdę jest super towarem, zabezpieczeniem wszelkiej aktywności i obietnicą spłaty długu jakim jest dzisiejszy pieniądz. Podaż energii nie może być więc skutecznie regulowana za pomocą cen, wyrażonych w pieniądzu regulowanym przez polityków, dla których zwiększanie cen energii jest równoznaczne z przegraną w kolejnych wyborach.

Odbiegłem od tematu, więc wróćmy po tych krótkich wyjaśnieniach do początku. Właściwie to dlaczego ceny nie mogą być równocześnie dostatecznie wysoko dla producentów i dostatecznie niskie dla konsumentów, skoro do tej pory były i wszystko się kręciło? Ponieważ łatwe do wydobycia surowce energetyczne się kończą, a gospodarka światowa, specjalizacja, globalizacja i populacja mogły rosnąć tylko dzięki rosnącej podaży energii i iluzji wzrostu dzięki postępowi technologicznemu. Postęp technologiczny był również napędzany energią i wyjaśniłem to w poprzednich postach. Bardzo ważne zastrzeżenie: to że łatwe do wydobycia surowce się kończą, nie oznacza, że jutro braknie benzyny na twojej stacji. Tak naprawdę proces jest powolny i podlega wielu nakładającym się na siebie fluktuacjom technologicznym, ekonomicznym, geopolitycznym. Przy dobrym układzie tych czynników, możemy mieć jeszcze ropę naftową dużo taniej, ale na raczej nie na długo. Możemy mieć też ropę dużo taniej na długo, ale nie za dużo (reglamentacja i inne sposoby odgórnego ograniczania zużycia, które są coraz śmielej zapowiadane i wdrażane pod różnymi pretekstami). Niestety wzrost efektywności, tak jak ją dzisiaj rozumiemy, nie rozwiąże problemu, ponieważ do tej pory efektywność miała na celu oszczędzać czas i energię ludzką, a niekoniecznie energię jako taką. Globalnie zużycie energii cały czas wzrasta. Roboty potrzebują prądu, pracownicy potrzebują wakacji.

Presja inflacyjna prędzej czy później będzie na tyle silna, że klasy polityczne będą zmuszone podnieść stopy procentowe ponad inflację (zamiast pozorować walkę z nią, pozostawiając stopy realnie negatywne). Jeśli już możemy czuć niepokoje po podwyżkach stóp, zobaczymy co będzie potem. Modele banków centralnych zakładają spadek inflacji, ponieważ modele opierają się na historii, a historycznie nie było problemu braku energii. Tutaj kłania się klasyczny czarny łabędź. Poleganie na lewej stronie wykresu jest skuteczne tylko do czasu pojawienia się nowych okoliczności. Te okoliczności są nie do przyjęcia przed faktem, a oczywiste po fakcie. Dzisiaj dla większości elity nie do przyjęcia jest fakt, że paradygmat wzrostu PKB właśnie się kończy. Innego świata, jak ten ze wzrostem PKB, nie znamy, nie wyobrażamy sobie, nie chcemy go, ale go dostaniemy. W zasadzie już mamy jego próbkę spowodowaną covidem. Lock-down został zasypany górą pieniędzy, która wzbudziła falę inflacji. Tą falę w normalnych warunkach prawdopodobnie dałoby się wygasić zgodnie z modelami banków centralnych. Tym razem jednak może się nie udać. Jeśli tylko na chwilę możesz pozbyć się jakichkolwiek wartościujących sądów na temat polityki rządów, a skupić się na meritum, to proszę wyobraź sobie jakie skutki miały zamknięcia covidowe:
– nowe formy pracy, nie wymagające podróżowania

– ograniczenia wyjazdów wakacyjnych

– ograniczenia niekoniecznej aktywności – imprezy, wystawy, koncerty itp.

– ograniczenia dostępu do opieki zdrowotnej

Te wszystkie skutki mają jedną cechę wspólną – ograniczenie popytu na energię. Jeśli sobie przypomnimy co działo się na początku roku 2020, to zobaczymy, że rynki zareagowały zupełnie racjonalnie, założyły że przy takim spadku popytu, energia będzie bardzo tania. Przez pewien czasu ropa naftowa była nawet w kuriozalnej sytuacji cen negatywnych. Jednak szybko okazało się, że spekulacja spekulacją, a diesel sam się nie zatankuje. Ceny szybko odbiły, znacznie szybciej niż PKB. Zupełnie nie interesuje mnie czym jest covid, oraz jaki dokładnie mechanizm doprowadził do takiej a nie innej reakcji większości rządów. Patrząc na fakty widać, że modele oficjalnych instytucji nie działają. Wygaszony popyt nie spowodował długotrwałego spadku cen. Tak samo niemrawe zmiany stóp procentowych (pozostających poniżej inflacji), nie doprowadzą do wygaszenia inflacji. Presja drugiej strony równania – czyli kurczącej się gospodarki – jest silniejsza.

Czy to wszystko powyżej jest czarną wizją, teorią spiskową, próbą zastraszenia? Pierwszą interpretację poglądów Gail Tverberg przedstawiłem w grudniu 2021r. W zasadzie nie ma od tej pory żadnych znaków, jakoby sytuacja miałaby być inna niż ta opisana. Co musiałoby się zdarzyć bym porzucił zainteresowanie tą teorią? Musiałbym zobaczyć jedno z dwóch zjawisk (a najlepiej oba jednocześnie):

– duże inwestycje w nowe złoża ropy naftowej, które miałyby potencjał do zastąpienia dotychczasowych dużych złóż, które są już po szczycie wydobycia, i które wykazują zadowalające EROI (jest to średni stosunek energii wydobytej do energii wydatkowanej w celu jej wydobycia). Problem w tym że chociaż na świecie raportuje się ilości udokumentowanych rezerw ropy naftowej, wystarczającej na niespełna 50 lat, przy tempie dzisiejszego zużycia, to są z tym dwa podstawowe problemy: Po pierwsze nie wiadomo jak utrzymać zużycie na dzisiejszym poziomie, skoro populacja światowa wciąż rośnie. Po drugie EROI tych zasobów sukcesywnie maleje. Naturalnym jest, że najpierw eksploatuje się złoża o wysokim EROI, ponieważ jest to najbardziej opłacalne. Gdy pole naftowe osiągnie swój szczyt wydobycia, jego EROI zaczyna spadać. Firmy wydobywcze wtedy są zmuszone otwierać eksploatacje pól o mniejszym EROI początkowym. To wszystko sprawia, że średnie EROI sukcesywnie maleje.

rys1: źródło https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/S0301421513003856

Malejące EROI oznacza, że owszem, może pod ziemią znajduje się ropa naftowa wystarczająca na kolejne pięćdziesiąt lat. Niestety coraz trudniej jest ją wydobyć, i przetransportować (ponieważ znajduje się w coraz mniej dostępnych miejscach), co powoduje duże straty… ropy naftowej. W efekcie część tych zasobów będzie zużyta na wydobycie kolejnych, co zmniejsza pule dostępną dla gospodarek.

– przełomowe odkrycia w dziedzinie nowych źródeł energii lub jej magazynowania. Jak wiemy tzw. odnawialne źródła energii nie wystarczą by zastąpić paliwa kopalne. Co więcej, nie wszędzie znajdują zastosowanie. Tylko jakieś przełomowe odkrycie, na miarę działającej i efektywnej fuzji jądrowej mogłoby odwrócić kartę. Wygląda jednak na to, że wszystkie łatwe do odkrycia rzeczy już są odkryte. Powolne i kosztowne postępy w fuzji jądrowej pokazują jakim olbrzymim wysiłkiem i nakładami osiąga się stosunkowo drobne kroki w kierunku wykorzystania tej technologii, o której wciąż nie da się jednoznacznie powiedzieć, że kiedykolwiek uda nam się ją opanować. Oczywiście nie możemy wykluczyć, że jakiś przełom w tej lub innej dziedzinie nastąpi i oczywiście wszyscy byśmy się bardzo ucieszyli z takiego obrotu rzeczy. Jednak na dzisiaj nie możemy opierać prognoz, ani polityki energetycznej na nadziei i wierze, że zawsze jakoś się udawało, to i teraz się uda. Jak opisywałem w poprzednich postach, tak naprawdę nie mamy w przeszłości zbyt wiele jakościowych skoków w dziedzinie znaczących źródeł energii napędzających rozwój ludzkości. Były to człowiek-zwierzę-drewno-paliwa kopalne. Z czego dwa pierwsze w zasadzie to spalanie energii przyjętej w żywności, a reszta opiera się na wykorzystaniu ciepła powstałego w procesie utleniania różnych materiałów. Energia atomowa mogłaby być kolejnym źródłem, ale nie jest na dzisiaj w stanie przejąć ciężaru zaopatrzenia w energię całej ludzkości. Może jedynie być większym lub mniejszym składnikiem miksu energetycznego. Pamiętajmy również o tym, że jest to energia oparta na paliwie kopalnym, którego zasoby też są ograniczone.

Tak więc opowieść o polityce jest opowieścią o pieniądzu. Opowieść o pieniądzu jest opowieścią o pracy, czyli energii. Niestety wielu polityków wciąż patrzy tylko na pieniądz, jakby to jego brak, lub nieodpowiedni przepływ był źródłem problemów i kluczem do ich rozwiązania.